Moja historia cz.3: Karate, Judo, zima stulecia i „zostałem na lodzie”.

Od jesieni 1978 roku przenieśliśmy się z lasu do małej, wolno stojącej salki niedaleko technikum budowlanego w Mławie, gdzie kontynuowaliśmy treningi. W rzeczywistości salka przypominała barak. Teraz przyjeżdżał ze mną Klaudiusz. Często trzeba było biec ze stacji kolejowej, żeby nie spóźnić się na trening. Po treningu czekał nas ponowny bieg na pociąg. Nie pamiętam, ile razy zabraliśmy ze sobą Gosię Zielińską? Gosia przeprowadziła się do Działdowa z Lublina, gdzie trochę trenowała Taekwondo.
Dziwi mnie, jak mało potrafię przywołać konkretnych obrazów z treningów, na które w sumie uczęszczałem od kwietnia 1978 do lutego 1979 roku. Nadal ćwiczyliśmy kata, a na niektórych treningach judo oraz być może jakieś elementy aikido.
Pamiętam kilka innych rzeczy: w wynajętej salce było coś w rodzaju małej sceny i na niej przebieraliśmy się. Klaudiusz po swoim pierwszym treningu był bardzo zmęczony. Przebrał się i „wlókł się” przez salkę w stronę wyjścia. „Zobacz, zapomniał skarpetek” - śmiał się Janusz. Innym razem Janusz przyniósł swoje książki o karate, co było nie lada gratką. Tego typu publikacje były trudno dostępne i przede wszystkim bardzo drogie. Siedzieliśmy na skraju sceny oglądając ilustracje. Widok bocznego kopnięcia w wyskoku na jednej z ilustracji zrobił na mnie szczególne wrażenie. Każde pokolenie ma „swój język”, swoisty dialekt. Zauroczony obrazkiem, użyłem modnego wówczas zwrotu: „To jest boskie !”. „Nie, angielskie !” - odpowiedziała osoba siedząca obok mnie.
Być może czas zrobił swoje, aczkolwiek dokładnie pamiętam bójki szkolne, które toczyłem w obu szkołach podstawowych. Szkołę zmieniłem w wieku 10 lat. Jak to możliwe, że pamiętam „walki” toczone w 8 i 9 roku życia, a nie pamiętam treningów, na których tak mi zależało ? Może właśnie tego: walki, emocji i adrenaliny zabrakło mi w szkoleniu Janusza. Może nie tylko mi ich zabrakło ?

Nastała bardzo sroga zima. Przyjeżdżaliśmy na treningi konsekwentnie, pomimo opóźnień pociągów, śniegu i mrozu. My dojeżdżaliśmy, a miejscowych przychodziło coraz mniej. Któregoś razu, w lutym, oprócz mnie i Klaudiusza zjawiła się tylko jedna osoba. Zapadła decyzja o rozwiązaniu grupy. Tego dnia, po powrocie na dworzec kolejowy, znów bardzo długo siedzieliśmy w zimnym przedziale, nie mając pewności kiedy wreszcie pociąg odjedzie.

Janusz Skupniewski zawsze był bardzo opanowany i kulturalny. Był pierwszym moim nauczycielem karate, bardzo odpowiednim do formuły, której nauczał. Typ polskiego samuraja, godny naśladowania. Wiele mu zawdzięczam. Zmienił moje podejście do wschodnich sztuk walki i dał solidne podstawy treningu tradycyjnego. W stosunkowo krótkim czasie poznałem kilka kata, co pozwoliło mi skutecznie kontynuować trening tradycyjny po rozwiązaniu grupy w Mławie. Od niego przejąłem tzw. „żabki” - wielokrotne podskoki w przysiadzie, a raczej półprzysiadzie, z rękoma za głową. Powinny nazywać się „mordercze żabki”. Przez całe lata zamęczałem moich ćwiczących i siebie tym ćwiczeniem. „Dżamping” dał nam silne nogi i świetne wyniki w skoczności. Kolejnym elementem treningu kultywowanym przeze mnie był trening na śniegu. Każdego roku, przynajmniej raz, po krótkiej rozgrzewce na sali, wyprowadzałem grupę w strojach i boso na miękki świeży śnieg. Po kilkuminutowym treningu technicznym zdejmowaliśmy bluzy i nacieraliśmy się śniegiem. Przez kilkanaście lat nikt nigdy nie zachorował. Ostatni raz wyprowadziłem grupę na śnieg w Olsztynie zimą 1997/98. „Chyba oszalałeś! Razem pójdziemy za to do sądu!” - taka była reakcja Darka Nowickiego. Pomyślałem: „Może ma rację? Czasy się zmieniły.”

Długo nurtowały mnie dwa pytania: „Czy Janusz Skupniewski rzeczywiście miał wówczas stopień pozwalający nosić brązowy pas ?” oraz „Czym w rzeczywistości było Karate Do ?”.

Po latach, kilkukrotnie odwiedziłem Janusza w jego mieszkaniu. Sporo rozmawialiśmy. Przyjął też moje zaproszenie i obserwował prowadzony przeze mnie trening Taekwondo. Wyraził swoje uznanie, jednak od lutego 1979 roku nigdy już razem nie ćwiczyliśmy. W 1992 roku Janusz osiągnął 5 Dan Karate Doshinkai. Szkolił się w Austrii i słyszałem, że tam się przeprowadził.  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mój program "Taekwondo Stretching" (cz. 1): Wprowadzenie i Zestaw 1

Czy wiecie... jak Elvis Presley najpierw uratował, a potem pokonał mistrza świata Bill'a „Superfoot” Wallace'a?

Jeszcze dwie książki w języku polskim na temat Taekwondo