Moja historia cz. 11: Ostatnie lata Karate (1980 - 1983)

1980-1981

W roku szkolnym 1980-1981 nadal trenowałem na korytarzu sali gimnastycznej LO. Klaudiusz już w tym czasie nie ćwiczył. Wraz ze mną przychodziło z reguły po kilka osób, a nawet zdarzało się, że przyjechał ktoś spoza Działdowa - zobaczyć i potrenować gościnnie. Pamiętam jak któregoś razu odwrotnym kopnięciem okrężnym trafiłem w szczękę chłopaka z Mławy - zapamiętałem to zdarzenie, gdyż pozostał mi przed oczyma niecodzienny widok: on w pierwszym odruchu uchwycił szczękę dłonią i przesunął ją w nienaturalny sposób  na boki - wyglądało to tak, jakby ją sobie odruchowo nastawił. Poruszał szczęką i stwierdził, że wszystko OK.

Zawsze - stało się to regułą i powtarzało przez lata - gdy tylko dowiedziałem się o kimś, kto miał coś wspólnego ze sztukami walki i znajdował się w pobliżu miejsca, w którym akurat przebywałem, odnajdowałem go i namawiałem do wspólnego treningu - chciałem się uczyć oraz za wszelką cenę weryfikować jakość techniczną, a także przydatność tego co robiłem. 

W tym roku dowiedziałem się o powrocie do Działdowa dwóch osób: Krzysztof Pawelski wrócił ze Śląska, a Krzysztof Lipert z wojska - obaj trenowali głównie Judo. Udało mi się sprowadzić ich na wspólne treningi i wymianę doświadczeń. Zwinny i szybki Pawelski był starszy ode mnie o rok, natomiast starszy o kilka lat Lipert był przede wszystkim bardzo silny: "Wiesz Darek, technika techniką, ale jak kogoś dobrze złapię, to już jest mój".

Tkwi mi w pamięci jeszcze jedno wydarzenie z tego roku - to miał być ostatni Sylwester w szkole średniej i wszyscy zakładaliśmy, że możemy "rozjechać się w różne strony" w następnym roku. Miałem go spędzić z kumplami z podstawówki (8 wspólnych lat, to więcej niż 4 lata szkoły średniej). Impreza miała się odbyć obok mojego domu, więc zaczęliśmy trochę wcześniej w moim pokoju. Później przez długi czas nie mogłem znaleźć mojego nunchaku. Okazało się, że zapomnieli mi po imprezie powiedzieć, że gdy na chwilę wyszedłem z pokoju Marek Błaszczyk wrzucił je na szafę, traktując to jako środek zapobiegawczy - bali się, że zabiorę je na imprezę (nie wiem skąd przyszło im to głowy?), a pod wpływem alkoholu może zrobić się niebezpiecznie. 

W wakacje spotykałem się z Krzyśkami: Pawelskim i Lipertem poboksować w lesie i w prowizorycznej siłowni na dusznym stryszku w domu przy ulicy Boya-Żeleńskiego.


Toruń

W roku szkolnym 1981-1982 (od 13-go grudnia stan wojenny) trenowałem w Toruniu: trochę Aikido oraz przede wszystkim Karate Shotokan. Było tu bardzo podobnie do Rudy Śląskiej (z tym, że zamiast twardych sparingów ćwiczyliśmy głównie niskie chodzenie i ruchy bioder): trenerem był posiadacz brązowego pasa - Andrzej Kula, a na treningach pojawiał się czasem jeszcze jeden szczupły chłopak z brązowym pasem - miał na imię Piotr i ćwiczył osobno. Większość uczestników stanowili początkujący. Trenowałem w grupie żółtych i nielicznych zielonych pasów. Kilka osób miało niebieskie pasy - po stoczeniu wyrównanej walki (udane kopnięcia na głowę i podcięcia) z jednym z nich, moim imiennikiem, zaimponowałem znajomym darmowym wejściem naszej grupy do klubu studenckiego - Darek był jednym z bramkarzy i na mój widok, wpuścił nas wszystkich bez opłaty - widocznie walka wypadła dobrze. Rok treningowy zakończył się egzaminem przeprowadzonym przez Andrzeja Świerka 3 DAN z Gdyni.


Pierwsza oficjalna - moja, nie moja - sekcja Karate w Działdowie (1982-1983)

Po powrocie do Działdowa, bogatszy o kolejne doświadczenia i pierwsze zdane egzaminy, koniecznie chciałem założyć oficjalną sekcję Karate. Pamiętam rozmowę w budynku przy ulicy Jagiełły z reprezentującą TKKF panią Ewą Urbańską, gdzie dowiedziałem się, że wobec braku posiadania przeze mnie uprawnień instruktorskich, nic się nie da zrobić - do głowy im nie przyszło, żeby na taki kurs mnie skierować.

Dowiedziałem się jednak, że w szkole rolniczej w poddziałdowskiej wsi Malinowo zatrudniony został nowy nauczyciel WF, który podobno zna Karate. Wtedy dostrzegłem szansę - jeśli facet ma uprawnienia do nauczania WF, to tym samym musi mieć do prowadzenia sekcji !!! Starałem się jakoś nawiązać z nim kontakt. W końcu ktoś umówił spotkanie, na które zawiózł mnie motocyklem. Spotkałem się z Waldemarem Łaszczychem w jego pokoju w internacie. Długo rozmawialiśmy, pokazaliśmy co potrafimy i okazało się, że w zasadzie dokładnie tyle samo. Waldek miał niebieski pas od Antoniaka (ówczesny polski lider Karate Shotokan) i bardzo bronił się przed moim pomysłem. Twierdził, że w ogóle o tym nie myślał, a niebieski pas to chyba zbyt mało, żeby być trenerem itd. Długo musiałem go przekonywać powołując się na moje doświadczenia z niebieskimi pasami w roli trenerów oraz obiecując, że przecież będziemy robili to razem. W końcu udało się i przy działdowskim TKKF powstała pierwsza oficjalna sekcja Karate. Głównym trenerem był Waldemar Łaszczych z niebieskim pasem, ja z zielonym pasem pełniłem rolę asystenta. Waldek nigdy nie angażował się w prowadzenie sekcji, a w miarę upływu czasu jego zainteresowanie coraz bardziej malało, do tego stopnia, że przestał pojawiać się na treningach, które wówczas ja prowadziłem w całości. Treningi odbywały się w salce gimnastycznej SP nr 2. Ponieważ była to pierwsza oficjalna, a tym samym rozreklamowana, sekcja w Działdowie, przyciągnęła całkiem sporą liczbę osób. Wśród ćwiczących wyróżniali się dwaj nieco starsi: Adam Skibniewski i Piotr Kozłowski - pomimo wieku ćwiczyli ambitnie i konsekwentnie w niczym nie ustępując młodszym. W roku 1990 Piotr przyprowadził na treningi swoich synów, bliźniaki Filipa i Marcina, którzy po sześciu latach treningu bliscy byli zdobycia statusu "prawdziwych gwiazd TKD": publicznie okazali im uznanie liderzy wszystkich 3 organizacji (ITF, GTF, WTF), zdali egzamin na czarne pasy w GTF i WTF, i po sukcesach w turniejach lokalnych zdobyli swoje pierwsze tytuły Mistrzów i Vice-mistrzów Polski, po czym otrzymali propozycję wyjazdu na Mistrzostwa Europy... ale to wszystko zdarzyło się później. Natomiast z Adamem mam skojarzenie bezpośrednio dotyczące funkcjonowania ówczesnej sekcji Karate: Waldek Łaszczych nigdy nie brał udziału w sparingach, które dla mnie stanowiły wówczas główny sens uprawiania sztuki walki. Pamiętam, że mówił: "Nie chciałbym z tobą walczyć. Nie trzymasz gardy, masz opuszczone ręce, trudno przewidzieć co zrobisz". Rzeczywiście zawsze miałem bardzo szybkie ręce i pozwalałem sobie na opuszczanie ich, żeby zdezorientować i zdeprymować przeciwnika, a opuszczone pozostawały rozluźnione przez co stawały się jeszcze szybsze. Jednak sytuacja do której nawiązuję dotyczy zastosowania kopnięć. Któregoś razu na treningu zjawił się obcy chłopak z zielonym pasem. Twierdził, że jest z Żuromina - nie słyszałem o żadnej sekcji w tej miejscowości, ale nie dociekaliśmy. Okazało się, że nie chciał ćwiczyć, tylko walczyć. Nie trzeba było zapraszać mnie dwa razy! Walkę sędziował Adam. Gdy tylko dał sygnał do rozpoczęcia, zauważyłem pomiędzy mną a chłopakiem jakąś nogę - dopiero sekundę później uświadomiłem sobie, że wykonałem lewe odwrotne kopniecie okrężne tuż przed nosem chłopaka. Co nie udało się od razu, udało się za chwilę. Prawe kopniecie obrotowe (Dwit Chagi lub może raczej Ushiro Geri) trafiło prosto w nos. Przez wiele lat, ilekroć spotkałem się z Adamem i temat zszedł na sztuki walki, Adam wspominał jak nos chłopaka zaczął w nienaturalny sposób pulsować - niczym balon do którego ktoś wpuszcza i wypuszcza powietrze.

Wydaje mi się, że sekcja funkcjonowała od jesieni 1982 do późnej wiosny lub końca roku szkolnego, a więc do czerwca, 1983. Być może Waldek zmienił wtedy pracę - pamiętam, że odwiedziłem go później w Mławie (pracował w szkole obok parku w centrum miasta).

 

Jesień 1983

Przez jakiś czas znowu trenowałem sam. Dowiedziałem się, że gdzieś w Działdowie trenuje Karate jakaś nieformalna grupka. W końcu udało mi się ich namierzyć. Poszedłem na salę gimnastyczną szkoły zawodowej przy ulicy Pocztowej, gdzie zastałem około 5-ciu osób - byli wśród nich Jacek Tytko i Zbigniew Kowalkowski. Wszyscy byli młodsi ode mnie. Mieli książkę Miłkowskiego, z której próbowali się uczyć i szczerze mówiąc prawie nic nie umieli - znajdowali się w tym samym punkcie, w którym ja byłem w roku 1978. Do dnia dzisiejszego nie wiem (lub nie pamiętam) dlaczego sami nie zgłosili się do mnie ? Nie pamiętałem ich z sekcji oficjalnie prowadzonej przez Łaszczycha i nie wiem czy uczył ich przy innych okazjach np. podczas lekcji WF lub na zajęciach SKS w szkole w Malinowie ?

Wróciłem z nimi na salę SP nr 2.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mój program "Taekwondo Stretching" (cz. 1): Wprowadzenie i Zestaw 1

Czy wiecie... jak Elvis Presley najpierw uratował, a potem pokonał mistrza świata Bill'a „Superfoot” Wallace'a?

Jeszcze dwie książki w języku polskim na temat Taekwondo