Jerzy Konarski - "ojciec polskiego Taekwondo"
Jerzy Konarski - 6 DAN TKD (WTF 1987), posiada czarne pasy także w Judo i Ju-Jitsu.
Prekursor, zdaniem niektórych: "Ikona", 1-szy w Polsce posiadacz czarnego pasa (1975 ITF) - zainicjował i zainspirował ruch ITF oraz stworzył solidne podwaliny dla rozwoju WTF.
"Ja zawsze mówiłem, że to koreańskie, a oni (ówczesne władze) domyślnie zakładali "północnokoreańskie", i pozwalali mi to robić.
Dopiero jak pojechałem do Seulu (1979) zaczęły się kłopoty...
W stanie wojennym posądzali mnie nawet o to, że jestem południowokoreańskim szpiegiem."
Jak wyglądałoby Taekwondo w Polsce gdyby nie Jerzy Konarski ? Kto, gdzie i kiedy spowodowałby, że TKD stałoby się popularne i czy rzeczywiście stałoby się popularne, gdyby pojawiło się na polskim rynku sztuk walki później ? Czy byłby to ITF czy WTF ? Można spekulować, ale faktem jest, że to co zrobił Jerzy Konarski jest nie do przecenienia, a Lublin stał się najsilniejszym ośrodkiem i siedzibą obu związków.
Trudno o cenniejszą relację niż ta "z pierwszej ręki".
Tekst (źródło facebook) oraz zdjęcia wykorzystano za zgodą autora.
"Urodziłem się i wychowałem w centralnej dzielnicy Lublina. Szkoła podstawowa do której uczęszczałem nie miała tradycji sportowych, a na zajęciach wychowania fizycznego przeważnie graliśmy w piłkę nożną. Mój kolega z podwórka otrzymywał z Zachodu różnego rodzaju czasopisma i wydawnictwa sportowe. Mnie niemal od przedszkola fascynował sport, więc z wielką przyjemnością czytałem wszystko co dotyczyło sportu, a szczególnie judo i ju-jitsu. Jeszcze w latach 60-tych jako uczeń szkoły podstawowej zapisałem się do sekcji judo i ćwiczyłem tę dyscyplinę w ognisku TKKF (Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej) „Sokół” na Starym Mieście. Początkowo trenowałem dwa a później trzy razy w tygodniu po dwie godziny. Zajęcia prowadził wykładowca UMCS prof. Dziemidok Bogdan. W tym czasie był najlepszym trenerem judo w Lublinie. Po dwóch latach moją grupę przejął pan Szymaszek Henryk. Byłem jego podopiecznym również dwa lata. Kiedy otrzymał powołanie do służby wojskowej jego miejsce zajął Janusz Stec. Ja jako najlepszy z grupy byłem jego pomocnikiem.
W 1969 r. wziąłem udział w V-tych Indywidualnych Mistrzostwach Polski w judo w Warszawie. Był to mój pierwszy występ w oficjalnych zawodach i ogromne przeżycie. Od 1970 r. brałem corocznie udział w Mistrzostwach Miasta Lublina. Zawsze zajmowałem pierwsze lub drugie miejsce.
W 1971 r. do naszej grupy judo dołączył student z Tunezji, który w Lublinie uczył się języka polskiego przed rozpoczęciem studiów w Polsce. Znał dość dobrze podstawy taekwon-do ponieważ na przełomie lat 60-tych i 70-tych dyscyplina ta w Tunezji była sportem dostatecznie znanym. To właśnie on opowiedział mi historię tego sportu i zapoznał z jego podstawami. Bardzo zainteresowała mnie ta sztuka walki i zacząłem trenować coraz więcej i częściej. Tym sportem zainteresowali się również moi koledzy z sekcji judo.
Nie można było ćwiczyć jednocześnie taekwon-do i judo. Zorganizowałem więc samodzielną grupę chętnych do uprawiania tej w ogóle nieznanej w Polsce dyscypliny sportu. Rozpocząłem treningi jako instruktor prowadzący grupę w Miejskim Domu Kultury w Lublinie w 1972 r. Tak powstała pierwsza sekcja taekwon-do w Polsce. Ukazały się pierwsze publikacje w lubelskiej prasie dotyczące taekwon-do jego historii i techniki. Interesująco pisał na ten temat Przemko Maria Grafczyński. Właściwie był jedynym który tę problematykę sportu opisywał.
Po publikacjach prasowych o zapisach do sekcji taekwon-do zainteresowanie tym koreańskim sportem było przeogromne i przekroczyło moje wyobrażenia i oczekiwania. Zgłaszali się przede wszystkim młodzi ludzie ale były osoby w różnym wieku. Przyjąłem 150 osób, a dwa razy tyle czekało na swoją kolejkę. Mieliśmy do dyspozycji salę baletową o wymiarach 8x8m ogrzewaną piecem węglowym ponieważ w tym czasie w Miejskim Domu Kultury dysponowano tylko takimi lokalami. Nie było możliwości aby w takich warunkach prowadzić zajęcia na właściwym poziomie. Rozpocząłem więc poszukiwania sali pełnowymiarowej o wyższym standardzie.
Wtedy do naszej sekcji do Miejskiego Domu Kultury zgłosił się Włoch Vincenzo Wolski. Mówił nieźle po polsku bo w Polsce miał swoich krewnych. Vincenzo znał dość dobrze tajniki taekwon-do ponieważ miał stopień mistrzowski pierwszego dana i był uczniem koreańskiego trenera, który z kolei był uczniem twórcy taekwon-do generała Choi Hong Hi. Wiele mu zawdzięczam ponieważ prowadził zajęcia indywidualnie tylko ze mną i bez wynagrodzenia. Włoch Vincenzo skontaktował mnie z prezydentem ITF generałem Choi Hong Hi, który przebywał w Europie w stolicy Danii Kopenhadze. Ja zaprosiłem generała do złożenia wizyty w Polsce. Był bardzo zaszczycony i wyraził wolę przyjazdu. Ze względów politycznych okazało się to niemożliwe. Polska jako kraj socjalistyczny nie utrzymywała żadnych stosunków dyplomatycznych i gospodarczych z Koreą Południową jako wrogim krajem kapitalistycznym. Skoro nie mogliśmy się spotkać w Polsce generał zaproponował abym pojechał do Szwecji do trenera Lim Won Sup który był jego prawą ręką do spraw taekwon-do w Szwecji. W tym czasie prowadziłem zajęcia (dzięki uprzejmości dyrektora szpitala w Abramowicach w Lublinie) w pełnowymiarowej szpitalnej sali gimnastycznej z trzema 50-osobowymi grupami ćwiczących.
Zainteresowanie taekwon-do było również daleko poza Lublinem. Prowadząc zajęcia w Abramowicach jeździłem do Puław, Nałęczowa, Białej Podlaskiej, Zamościa i innych miasteczek w woj. lubelskim. W każdej miejscowości prowadziłem jedną grupę chociaż chętnych było dużo więcej.
W roku 1975 wyjechałem do Szwecji do trenera Lim Won Sup którego polecił mi prezydent ITF generał Choi Hong Hi. Oficjalnie zaprosił mnie Szwed pochodzenia węgierskiego Laszlo Komaromy asystent trenera Lim Won Sup.
Była to moja pierwsza zagraniczna podróż w celu doskonalenia mistrzostwa taekwon-do. Sup był koreańskim wybitnym znawcą tej dyscypliny. Przed przyjazdem do Szwecji przebywał w Wietnamie. Szkolił tam amerykańskie jednostki specjalne. Po opuszczeniu Wietnamu przez wojska USA Sup uciekł do Szwecji. Nie posiadał obywatelstwa szwedzkiego ani prawa stałego pobytu więc musiał jako nie obywatel Szwecji po miesiącu opuścić granice państwa i po powrocie znów mógł przebywać jeden miesiąc jako turysta. Szwedzi rygorystycznie przestrzegali obowiązujące prawo.
Pobyt i szkolenie sfinansował Laszlo Komaromy, koszty podróży ja. Zajęcia prowadził Lim Won Sup. Zobaczyłem taekwon-do w mistrzowskim wykonaniu. Sup był wszechstronnie wyszkolony. Dysponował perfekcyjną techniką. Mimo nieatletycznej sylwetki miał doskonale rozwinięte cechy motoryczne. Opanowany, wymagający z pewnością prawdziwy trener i sportowiec. Ćwiczyłem od rana do wieczora z grupą dobrze wyszkolonych sportowców. Trening pochłaniał całą moją energię i czas którego nie starczało na zwiedzanie pięknego Sztokholmu. Poznałem prawidłowe techniki taekwon-do a błędy natychmiast korygował mistrz Sup. Pomyślnie zdałem egzamin na pierwszy kup. Był to ostatni szczebel przed uzyskaniem mistrzowskiego dana. Zaprosiłem mistrza Supa do Polski ale i tym razem z powodów politycznych wizyta była niemożliwa.
Więc Sup skontaktował mnie z Kim Kwang-il koreańskim trenerem (7 dan), który był uczniem generała Choi Hong Hi. Prowadził Akademię Taekwon-do w Stuttgartdzie w RFN i koreańską restaurację.
Z końcem lata 1975 r. wyjechałem ze Szwecji i już jesienią tego samego roku wyruszyłem do Stuttgartu. Trenowałem w grupie w Akademii Taekwon-do właśnie prowadzoną przez Kim Kwang-il. Podobnie jak w Szwecji ćwiczyłem dużo i solidnie. W stuttgartdzkiej akademii widać było jeszcze wyższy poziom niż w Szwecji.
Uświadomiłem sobie, że Koreańczycy traktują taekwon-do z niespotykaną powagą i są niedoścignionymi fachowcami. Poznałem innych koreańskich trenerów prowadzących sekcję taekwon-do w różnych miastach RFN. Wszędzie widać było bardzo wysoki poziom ćwiczących. Za sprawą koreańskich trenerów w tym czasie taekwon-do w RFN stało na wysokim poziomie i było dostatecznie rozpowszechnione.
Proszę nie myśleć że koreańscy trenerzy przyjeżdżali do RFN i mieli wszystko na zamówienie. Opowiadał mi Kim Kwang-il, że zanim wybudował własną restaurację i Akademię Taekwon-do ciężko pracował fizycznie przez około 10 lat. Po takim okresie dopiero mógł otrzymać pożyczkę i przystąpić do realizacji zamierzonego celu.
W Stuttgartdzie zdałem pomyślnie egzamin na pierwszy mistrzowski dan nadany przez generała Choi Hong Hi. Byłem pierwszym obywatelem z bloku krajów komunistycznych który zdobył tak wysoki stopień wtajemniczenia w tej narodowej koreańskiej dyscyplinie sportu.
Przed wyjazdem ze Stuttgartu poznałem Hansa Ferdinanda Hunkela (6 dan) z Hamburga, który był właścicielem szkoły sportowej „TANGUN”. Skorzystałem z zaproszenia Hansa i z przyjemnością oglądałem obiekty szkoły. Bacznie lustrowałem trenujące tam grupy zawodników. Tak jak oczekiwałem widać było wysoki poziom i zaangażowanie ćwiczących sportowców. Był to początek dłuższej i owocnej dla mnie znajomości. Od tego momentu dwa razy w roku przyjeżdżałem do szkoły Hansa do Hamburga aby doskonalić swój sportowy poziom taekwon-do.
Szkoła Hansa Hunkela zrzeszona była w WTF z siedzibą w Seulu. Przynależała również do Europejskiej Unii Taekwon-do (ETU). Natomiast Akademia Taekwon-do trenera Kim Kwang-il należała do ITF. A więc były dwie światowe federacje taekwon-do. Świadczyć to może o niejednolitym podejściu do spraw organizacyjnych czołowych działaczy i rożnych szkołach wybitnych trenerów. Hans Hunkel miał również podobną szkołę w Kiel. Można się domyślać że szkoły sportowe były dochodową formą działalności.
Po powrocie do Polski rozpocząłem intensywne szkolenie w swoich grupach, które podczas mojej nieobecności albo przerywały treningi albo ćwiczyły mało skutecznie. Zacząłem dostrzegać dużo nieprawidłowości u ćwiczących ale również więcej zauważałem błędów które ja popełniałem jako trener i jako zawodnik. Wyjazdy miały korzystny wpływ nie tylko na moją osobę ale grupy które trenowałem zaczęły robić widoczne postępy. Kiedy ja założyłem pierwszą sekcję taekwon-do w Lublinie równocześnie powstała pierwsza sekcja karate w Krakowie założona przez Andrzeja Drewniaka.
Latem 1976 roku otrzymałem zaproszenie od Hansa Hunkela do złożenia wizyty w RFN. Hans pisał abym koniecznie przyjechał ponieważ przybędzie do niego wybitny koreański trener Kwon Jae-Hwa (8 dan). Kwon kiedy jeszcze mieszkał w RFN był właścicielem szkoły którą obecnie zarządzał Hans Hunkel. Przed wyjazdem do Hansa w Polsce nabyłem enerdowskie marki i wykupiłem bilet na pociąg do Hamburga.
Po przybyciu do Wschodniego Berlina niestety nie zdążyłem już na pociąg do Berlina Zachodniego. Noc spędziłem w hotelu. Rano ponownie podjąłem próbę przekroczenia granicy Berlina Zachodniego ale celnicy wschodniej części metropolii żądali abym dokładnie rozliczył się z czasu który spędziłem na terytorium Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Zgodnie z prawdą powiedziałem, że nocowałem w hotelu i jako dowód przedstawiłem rachunek. Enerdowscy pogranicznicy postanowili sprawdzić autentyczność rachunku i zajęło im to około 5-6 godzin. Zauważyłem, że urzędnicy celni umyślnie utrudniali przekraczanie granicy ponieważ nie podobało im się, że ja Polak mogę jechać do Berlina Zachodniego, a oni mogą tylko uciekać. Więc czynili utrudnienia. Nie można wykluczyć, że osoby udające się do RFN przez terytorium Niemieckiej Republiki Demokratycznej były inwigilowane i sprawdzane przez tajne służby państwowe.
Po przyjeździe do Hamburga do szkoły Hunkela trenowałem z grupą utalentowanych zawodników. Tam też poznałem trenera Kwon Jae-Hwa. Zajęcia po mistrzowsku prowadził właśnie Kwon. Najmocniejszą jego stroną było rozbijanie martwych przedmiotów, desek i kamieni wodnych. Był kamień na kamieniu i jeszcze na tym kamieniu jeden kamień, a Kwon rozbijał to pięścią dłoni. Przeciętny człowiek aby to rozbić musiałby użyć do tej czynności kilofa. Wyczyny Kwona wzbudzały wielki aplauz i podziw nie tylko widowni biorącej udział w pokazach sportowych ale również zawodników których trenował. Kamienie wodne są bardzo twarde ale nie były one twarde dla Kwona. Przy tych wyczynach wykazał niesamowitą koncentrację. Podobną siłę skupiania się demonstrował inny koreański mistrz podczas pokazów taekwon-do w USA. Łapał metalową kulę (wystrzeliwaną ze specjalnego karabinka) w metalowe zęby które miał założone na swoje. Łapiący stał z jednej strony szyby, a strzelający z drugiej. Kula przebijała szybę i następnie była chwytana w usta koreańskiego mistrza. Szybę rozbijała kula i był to dowód, że nie było oszustwa w rodzaju magii czy coś tego rodzaju. Nie jestem w stanie w pełni odzwierciedlić tak efektownego pokazu. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że trener ten zmarł na zawał serca prawdopodobnie (używając języka potocznego) z powodu nadmiernej koncentracji organizmu. Na wszystkich pokazach taekwon-do demonstrowano różne sztuczki niemożliwe do wykonania przez przeciętnego człowieka. Jednak przez długotrwały trening można osiągnąć nieprawdopodobną sprawność.
Podczas pobytu w szkole Hansa brałem udział w pokazach taekwon-do na rożnych imprezach sportowych, muzycznych i innych. Zawodnicy z którymi trenowałem posiadali wysokie stopnie mistrzowskie od 2-4 dana ja w tym czasie miałem tylko pierwszego mistrzowskiego dana. Bardzo dużo się uczyłem i starałem się jak najwięcej dorównać wspaniale ćwiczącej grupie zawodników. Razem z nami ćwiczyła Sabina Hunkel żona Hansa. Posiadała drugi dan i była mistrzynią Europy i mistrzynią RFN oczywiście w swojej kategorii wagowej. W szkole Hansa miałem wspaniałe warunki treningowe i wspaniałe wzorce do naśladowania. Trenowali tam nie tylko najlepsi zawodnicy z Republiki Federalnej Niemiec ale również najlepsi z Europy. Zaprosiłem Kwona do Polski ale on powiedział mi, że nie będzie czynił starań o zezwolenie na wjazd do PRL bo jego szanse jako obywatela Korei Południowe są nikłe. Jakby w drodze rewanżu zaproponował abym odwiedził go w USA. Z zaproszenia skorzystałem dopiero po kilku latach.
Jesienią 1976 roku pojechałem ponownie do szkoły Hunkela. Ilekroć starałem się o wizę w ambasadzie RFN w Warszawie zawsze przestawiałem zaproszenie, informowałem po co jadę, do kogo itd. itp. I nigdy nie otrzymałem odmownej decyzji uniemożliwiającej mi wjazd do RFN.
W 1979 roku otrzymałem zaproszenie do udziału w pokazach taekwon-do w olimpijskiej hali w Hamburgu. Wystąpili najlepsi wówczas mistrzowie z Europy i USA z Kwon Jae-Hwa na czele. Podczas pokazów cała hala olimpijska zapełniona była kibicami. Kwon oczywiście rozbijał kamienie. Inny koreański trener pociągał samochód linką, która była zaczepiona do sztywnej igły przekuwającej mięśnie obu przedramion. W ten sposób demonstrowano niewiarygodną siłę ludzkich mięśni. Następny zawodnik z pochodzenia również Koreańczyk, podobnie jak pociąganie samochodu na lince, podnosił na przedramionach wiaderka napełnione wodą. Ja demonstrowałem rozbicie deski trzymanej przez dwóch zawodników stojących bokiem do siebie z uniesioną deską do góry. Zanim ją rozbiłem musiałem przeskoczyć przez dwóch zawodników stojących plecami do siebie z lekkim pochyleniem głowy i barków. Po kilku latach zostałem rozpoznany na ulicy w Lublinie przez dwóch marynarzy którzy oglądali pokazy w Hamburgu. Było to niezwykle miłe i rzecz jasna zupełnie nieoczekiwane spotkanie. Siłę i skuteczność tego sportu demonstruje się na martwych przedmiotach. Z przyczyn oczywistych niedopuszczalnym jest pokazywanie jej na ludzkim organizmie. Ale aby siła była skuteczna musi być przy tym zastosowana perfekcyjna technika i szybkość.
W 1978 roku zostałem osobiście zaproszony przez prezydenta Austriackiej Federacji Taekwon-do Karl Pischl do Innsbrucka do dyrektora technicznego Europejskiej Unii Taekwon-do Kyong Myong Lee (7 dan), który mieszkał w tej uroczej stolicy zimowych Igrzysk Olimpijskich. Skorzystałem z zaproszenia i odbyłem podróż do Austrii. Mieszkałem w pomieszczeniach Seminarium Duchownego w Innsbrucku. Poznałem tam i nieco zaprzyjaźniłem się ze studentem tego seminarium, który tak jak ja był Polakiem. Obecnie jest profesorem KUL i piastuje zaszczytną funkcję w hierarchii uniwersytecko-kościelnej (Profesor Antoni Kość - bo o nim tutaj mowa - zmarł w 2011 roku w Lublinie).
Cały czas ciężko trenowałem u mistrza Lee. Pod koniec mojego pobytu w Austrii pomyślnie zdałem egzamin na drugi dan nadany przez WTF. Nawiązałem bliższe stosunki z mistrzem Lee i zaprosiłem go do Polski. Podobnie jak wszystkich wcześniej poznanych koreańskich trenerów. Bardzo podziękował za zaproszenie i obiecał, że przyjedzie na pewno. Między Polską i Austrią kontakty były bezwizowe i Lee mógł bez przeszkód przyjechać do Lublina. Lee był obywatelem Korei Południowej ale posiadał również obywatelstwo austriackie i nie było formalnych przeszkód aby otrzymał zezwolenie na wjazd do Polski.
Przyjechał do Lublina w 1977 roku i była to pierwsza wizyta koreańskiego trenera w Polsce. Był nie tylko wybitnym trenerem ale piastował również zaszczytną i odpowiedzialną funkcję dyrektora technicznego Europejskiej Unii Taekwon-do. Był więc gościem szczególnym. Razem z nim przyjechał sekretarz ETU doktor Hans Sieberer z wykształcenia prawnik i obywatel Austrii. Lee trenował wówczas w Lublinie moich najlepszych podopiecznych i kilku z nich zdało egzamin na pierwszy mistrzowski dan. Uzgodniliśmy, że moja sekcja (wówczas jedyna w Polsce) przystąpi do WTF i jednocześnie do ETU. Robiłem wszystko aby pobyt takiej znakomitości w Lublinie maksymalnie wykorzystać zarówno pod względem sportowym jak i propagandowym. Chciałem możliwie maksymalnie przybliżyć jak największej liczbie osób tajniki taekwon-do. Organizowałem więc pokazy sportowe w Dworku Grafa w Lublinie.
Zainteresowanie było przeogromne a sala w której odbywały się pokazy niezbyt duża. Był to pierwszy pokaz taekwon-do w Lublinie i jednocześnie pierwszy w Polsce. Lee był pierwszym koreańskim trenerem i również pierwszym zagranicznym który przyjechał do Lublina. W pokazach w Dworku Grafa udział wzięli również moi najlepsi uczniowie m.in. Krzysztof Abramowicz, Marek Budzyński, Andrzej Puchniarski i Tomasz Gromadzki. Wszyscy z pierwszym danem. Oczywiście ja również wystąpiłem ale już jako posiadacz trzeciego dana. Należy podkreślić, że Kyong Myong Lee był uczniem prezydenta ITF gen. Choi Hong Hi.
W 1978 r. pojechałem do Holandii na zaproszenie holenderskiego trenera Ludovicusa Pardoela (6 dan) który miał szkołę sportową w Oss. Był prekursorem taekwon-do w Holandii, a mistrzowskie szlify zdobywał szkoląc się w Maroko, w Niemczech i oczywiście w Seulu. W szkole Pardoela ćwiczyło dużo zawodników z zagranicy: Iraku, Iranu, Maroka, Turcji i innych krajów. Tutaj też poznałem koreańskiego trenera Tien-to-that piastującego funkcję prezydenta Norweskiej Federacji Taekwon-do.
W 1979 r. otrzymałem zaproszenie na IV Mistrzostwa Świata w Taekwon-do organizowane w Sinderfingen koło Stuttgartu. Właśnie Sinderfingen jest fabryka Mercedesa. Organizatorem mistrzostw był Heinz Marx i prezydent WTF Un Yong Kim. Aby ze względów finansowych wyjazd był możliwy organizowałem w Polsce płatne pokazy taekwon-do. Pieniądze przechodziły na specjalne konto socjalne firmy państwowej w której pracował jeden z moich zawodników. Firma ta wynajęła nam autokar, oczywiście od państwowego przedsiębiorstwa i zapłaciła środkami z konta które „my zarobiliśmy”. W tym czasie prywatna własność nie była mile akceptowana przez państwowych decydentów. Wyjechało trzynaście osób w tym sześciu zawodników. Aby otrzymać paszporty (a w tym czasie było to bardzo trudne) musiałem podobnie jak z załatwieniem autokaru coś „wykombinować”. Zaproponowałem więc ważnemu działaczowi ZHP (Związek Harcerstwa Polskiego) i jako drugiej osobie przewodniczącemu ZMS (Związek Młodzieży Socjalistycznej) w Lublinie wyjazd na mistrzostwa sportowe jako osoby nam towarzyszące. Z dużą przyjemnością wyrazili zgodę na wyjazd na Zachód. I wtedy powiedziałem, że warunkiem wyjazdu jest załatwienie paszportów. Kto, jak, gdzie i z kim załatwiał, nie wiem ale paszporty otrzymaliśmy. Koszty pobytu na zawodach pokryła Niemiecka Federacja Taekwon-do. My nie bylibyśmy w stanie aby wówczas zapłacić markami zachodnio-niemieckimi za wyżywienie, noclegi i za inne świadczenia. Myślę, że moje znajomości miały jakiś pozytywny wpływ na przychylne traktowanie nas.
Naszą grupę na mistrzostwach uznawano za reprezentację Polski. Pełniłem funkcję trenera i prawie wszyscy znali mnie z dotychczasowych kontaktów. Poznałem wtedy prezydenta WTF dr Un Yong Kim. W Polsce ówczesne najwyższe władze sportowe nie uznawały taekwon-do a tym bardziej nie uznawano nas jako reprezentacji Polski. Tak jak wspominałem wiązało się to z pochodzeniem tej dyscypliny z Korei Południowej.
W 1977 r. ETU z siedzibą w Monachium zdecydowała, że jestem jedynym reprezentantem taekwon-do w Polsce i za granicą. Tą decyzję przesłano mi oficjalnym pismem. Również w 1977 r. podobną decyzję podjęła WTF.
Mieliśmy małe kłopoty podczas przekraczania granicy
polsko-niemieckiej. Cała ekipa poddana została kontroli osobistej
przez polskich celników. Wszyscy z wyjątkiem jednego przeszli
kontrolę bez zastrzeżeń. Okazało się, że działacz Związku
Harcerstwa Polskiego przemycał azotan srebra. Za ten kruszec w RFN
płacono wysoką cenę. W Polsce można było go kupić niemal w
każdym sklepie chemicznym. Byłem obecny przy rewizji jako świadek
i jako kierownik ekipy. Po około 5-6 godzinach pozwolono nam
kontynuować dalszą podróż. Po powrocie z mistrzostw dowiedziałem
się, że kiedy trzymano nas na granicy w domu naszego pechowego
działacza Związku Harcerstwa Polskiego przeprowadzano rewizję. Na
mistrzostwach mój uczeń Dariusz Kępa wywalczył brązowy medal.
Był to pierwszy medal i największy sukces w dotychczasowej historii
taekwon-do w Polsce. Taki wyczyn nie zainteresował żadnych władz
sportowych ani na szczeblu centralnym ani lokalnym. A przecież
ukazały się relacje prasowe opisujące nasz udział w
mistrzostwach. Chcę jeszcze raz podkreślić, że negatywny czasem
wręcz wrogi stosunek polskich władz sportowych wynikał z
pochodzenia taekwon-do z wrogiego kapitalistycznego kraju Korei
Południowej. Po Mistrzostwach Świata zwróciłem się do GKKFiT
(Główny Komitet Kultury Fizycznej i Turystyki) o wsparcie naszej
sekcji. Dyrektor Departamentu Sportu Zagranicznego odradzał
uprawianie taekwon-do ze względu na powiązania z polityką.
Na
żadną pomoc nie mogłem więc liczyć."
Więcej informacji w artykule Aleksandry Bieszczad z 2017 roku: "Sztuka walki i sztuka życia"
Aktualnie główną pasją Jerzego Konarskiego są koreańskie zapasy.
Zobaczcie: Polska Unia Ssireum - w galerii wiele ciekawych archiwalnych zdjęć i dokumentów.
Komentarze
Prześlij komentarz