Moja historia cz. 9: Skok na głęboką wodę - Karate Kyokushinkai w Rudzie Śląskiej - (cz.1) Powitanie

W kwietniu 1980 roku minęły dwa lata od momentu, gdy rozpocząłem regularną praktykę sztuk walki, i chociaż moje umiejętności systematycznie rosły, to wciąż ćwiczyłem przewiązany białym pasem - trenując sam nie miałem żadnej możliwości zdawania egzaminów na kolorowe pasy.

Dwa miesiące później, w czerwcu 1980 roku, ukończyłem trzecią klasę LO, a miesiąc później, w lipcu, 18 rok życia - stałem się pełnoletnim, mogącym samodzielnie decydować o sobie obywatelem.

W tym czasie w Polsce było tak mało publikacji na temat sztuk walki, że zbierałem wszystko: artykuły z prasy sportowej ("Sportowiec"), militarnej ("Żołnierz Polski") i młodzieżowej ("Razem", "Sztandar Młodych", "Świat Młodych"), kserokopie książek i broszur, skrypty i informatory.


Ten informator KARATE KYOKUSHINKAI wydany przez "legendarnego" Andrzeja Drewniaka, głównie za sprawą wykazu wszystkich sekcji i ich liderów, dwukrotnie odegrał bardzo ważną rolę w moim życiu: najpierw zaprowadził mnie na  Śląsk, a cztery lata później, w 1984 roku, do Henryka Ficka i Taekwondo.

 Okładka polskiego informatora była rozpoznawalna zagranicą... tyle, że pod innym tytułem.


Z reguły niechętnie uczestniczyłem w imprezach organizowanych przez szkołę i raczej nie brałem udziału w wycieczkach klasowych oraz innych wydarzeniach, które nie były obowiązkowe. Niekiedy musieliśmy pracować fizycznie, ale zawsze odbywało się to na terenie szkoły lub miasta.
Latem 1980 roku szkoła zorganizowała wyjazd w ramach OHP (Ochotnicze Hufce Pracy) do Rudy Śląskiej. Teraz, po upływie 40-tu lat, myślę że udział nie był obowiązkowy, wyjazd musiał mieć miejsce w czasie wakacji i najprawdopodobniej obejmował okres 3-ch tygodni. Praca polegała głównie na konserwacji zieleni miejskiej: koszenie, pielenie, kopanie, malowanie itd, a uczestnicy mieli otrzymać zakwaterowanie, wyżywienie i jakąś zapłatę.
Nie potrzebowałem pieniędzy i nie kusiła mnie perspektywa tego rodzaju pracy, ale w oficjalnym wykazie sekcji Karate Kyokushinkai widniała Rudy Śląska. Potencjalna możliwość trenowania w uznanej grupie, pod okiem instruktorów, bez martwienia się o zakwaterowanie i wyżywienie, wzięła górę.
Zastanawiam się obecnie: na jakiej podstawie założyłem, że pomimo wakacji sekcja będzie czynnie działać ? O ile pamiętam, nawet nie miałem żadnej możliwości potwierdzenia tego... Fakt, że "czasy" były inne... Aktualnie, jak wynika z mojego doświadczenia, czas wolny oznacza "czas wolny totalnie" i nikt nie chce podczas wakacji robić tego samego, co robi w czasie trwania roku szkolnego. Wtedy jednak nastawienie do treningu było inne.
Tak czy inaczej, wydaje mi się, że pojechałem popracować dla Socjalistycznej Ojczyzny, bez żadnej gwarancji zrealizowania głównego celu wyjazdu - treningów w sekcji Karate.

Kiedy wchodziliśmy do internatu, w którym mieliśmy być zakwaterowani, zwróciłem uwagę na hałaśliwą grupkę miejscowych chłopaków skupionych wokół ławki niedaleko furtki. Coś się działo, ktoś przyjechał... zapewne nudzili się i przyszli popatrzeć jakie dziewczyny zjechały do Rudy.
Pierwszą rzeczą, którą chciałem zrobić, nawet wcześniej niż się zakwaterować, było dotarcie do miejscowego opiekuna z ramienia organizatora, kogoś w rodzaju rezydenta. Udało mi się to stosunkowo szybko. Powiedziałem o co mi chodzi i w odpowiedzi usłyszałem od tego pana, że owszem, postara się mi pomóc nawiązać kontakt z sekcją Karate, ale potrzebuje na to kilku dni i mam się dowiedzieć później.
Brak gwarancji, przy konieczności straty co najmniej kilku cennych dni, zmusił mnie do samodzielnego działania.
Wyszedłem do wspomnianej już grupy chłopaków z Rudy. Zapytałem o Karate, i nie pamiętam dokładnie, czy w tej grupie od razu znalazł się  ktoś kto trenuje, czy też kazali mi przyjść "za chwilę".
Tak poznałem chłopaka w zbliżonym do mnie wieku, posiadacza zielonego pasa, na którego wołano "Oyama" - swoją drogą to trochę dziwne, że imię największego Mistrza i twórcy Karate Kyokushinkai nosił posiadacz zielonego pasa ? Być może była to tzw. "ksywka", która funkcjonowała w jego środowisku poza sekcją i niekoniecznie honorowana była wśród trenujących ?

Jeszcze tego samego dnia, lub najdalej następnego, byłem na pierwszym treningu !

Jako adept z białym pasem dołączyłem do grupy żółtych pasów prowadzonych przez instruktora, posiadacza niebieskiego pasa.
Na sali byli obecni posiadacze wyższych pasów, którzy ćwiczyli osobno. Sekcja w Rudzie Śląskiej nie miała w tamtym czasie własnego mistrza z czarnym pasem. Posiadacz czarnego pasa sprawujący "nadzór" nad  grupą pochodził z Katowic i dojeżdżał do Rudy raz w tygodniu.
Najwyższymi stopniami wśród miejscowych byli dwaj posiadacze brązowych pasów. Pamiętam jak się nazywali, lecz nie jestem pewien, czy życzyliby sobie, abym wymieniał ich nazwiska, dlatego umownie nazwę ich "Wyższym" i "Niższym", ale obu można by określić mianem "kawał chłopa".

W "Mojej Historii cz.5" wspomniałem: "Równe dwa lata później, na Śląsku, także w następstwie niewłaściwego zastosowania górnego bloku wznoszącego, dostałem naprawdę niezłe lanie".

Osobom, które nie interesują się Karate Kyokushin, dobre rozeznanie na czym polegał sparing może dać filmik "Kyokushin kumite training".

W trakcie mojego pierwszego treningu, podczas sparingu, w którym kolejno zmieniali się przeciwnicy, któryś z moich oponentów w reakcji na wyprowadzone przeze mnie uderzenie pięścią w korpus, wykonał blok wznoszący. I tak nie zablokował  mojego uderzenia, lecz jedynie je podbił do góry, przez co zamiast w korpus oberwał w twarz. Polała się krew. W Karate Kyokushin uderzanie pięścią w twarz jest zabronione, ale tu nie było żadnej mojej winy, a jedynie zła decyzja i brak doświadczenia mojego przeciwnika.
Instruktor prowadzący, niebieski pas, odesłał chłopaka do szatni, żeby się obmył, ale sytuacja zwróciła uwagę jednego z "szefów". "Niższy" podszedł do mnie i zakomenderował: "Stań ze mną". Na pewno nie był ode mnie niższy - raczej powiedziałbym, że trochę wyższy - i z całą pewnością starszy oraz przewyższający mnie wagą.
"Uś !" Odpowiedziałem "Uś" i po chwili znalazłem się na podłodze bez oddechu. Miałem w tym czasie bardzo silne mięśnie brzucha. Od dawna słyszałem, że trenerzy Karate lubią biegać, dosłownie, po brzuchach adeptów i przygotowywałem się do tego. W ramach przygotowań do przyjazdu, stosowałem ćwiczenie polegające na tym, że ja kładłem się na plecach na podłodze, a inna osoba wchodziła na mój napięty brzuch i wykonywała parę podskoków. I co z tego... Jemu, kiedy uderzył z masą ciała,  udało się "przełamać" moje napięcie.
Jeszcze nie zdążyłem dobrze wstać, gdy usłyszałem kolejne "Uś". Jeśli brązowy pas zwraca się do białego "Uś", to będąc białym pasem, pokornie jak najszybciej odpowiadasz swoje "Uś". I znowu "gleba" !
Sytuacja powtórzyła się kilka razy. Za którymś razem, w akcie pewnej bezradności, mocno wydłużyłem gardę, wysuwając pięści dosyć daleko do przodu. "Weź te rączki, bo Ci je połamię". Jakoś nie musiał mnie dodatkowo przekonywać - posłusznie cofnąłem ręce.
Po paru akcjach, gdy uznał, że "ustawił" już nowego, spokojnie odszedł na drugą stronę sali.
Nieźle, jak na "dzień dobry", ale nawet przez sekundę nie przyszło mi do głowy żeby zrezygnować.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mój program "Taekwondo Stretching" (cz. 1): Wprowadzenie i Zestaw 1

Czy wiecie... jak Elvis Presley najpierw uratował, a potem pokonał mistrza świata Bill'a „Superfoot” Wallace'a?

Jeszcze dwie książki w języku polskim na temat Taekwondo