Jerzy Konarski - historii ciąg dalszy
5 czerwca tego roku zamieściłem pierwszy post poświęcony Jerzemu Konarskiemu.
Dziś prekursor polskiego Taekwondo obchodzi 72 urodziny (ta data nie jest tajemnicą, gdyż widnieje na udostępnionych przez niego certyfikatach) i z tej okazji historii ciąg dalszy:
Teraz poleciałem do Paryża również samolotem. Całą podróż z Wiednia do Seulu odbywałem w towarzystwie mistrza Lee. Najdłużej zajął nam lot z Paryża na Alaskę. W celu uzupełnienia paliwa konieczne było międzylądowanie na amerykańskim terytorium. Podczas lotu nad Alaską dłuższy czas patrzyłem w okno i niczego nie widziałem poza niekończącą się warstwą białego śniegu. Żadnego miasta, żadnych obiektów więc w końcu przestałem patrzeć.
Po wylądowaniu na lotnisku w Anchorage, największym mieście tego amerykańskiego stanu około pięciokrotnie większego od terytorium Polski, zobaczyłem za kryształową szybą pięknego, wypchanego białego niedźwiedzia. Proszę uwierzyć, że ten cudowny, sztuczny, wyglądający jak żywy, olbrzymi niedźwiedź chyba u każdego podróżnika, wywoływał ogromne wrażenie i przyciągał jego uwagę. Należy wyjaśnić, że trasa przez terytorium ówczesnego ZSRR byłaby o wiele, wiele krótsza. Jednak ze względu na politykę lecieliśmy ponad całym terytorium Związku Radzieckiego nadkładając tysiące zbędnych kilometrów. Zapamiętałem, że na Alasce żywność była bardzo droga, wszystkie inne artykuły nieporównywalnie tańsze. Wyjaśniam, że moja podróż z Warszawy musiała przebiegać jak relacjonuję ponieważ nie będąc obywatelem Korei wjeżdżając na jej terytorium musiałem posiadać wizę. A ze względu na brak stosunków dyplomatycznych Polski z Koreą Południową w Warszawie nie było ambasady tego kraju. Wizę mogłem otrzymać w innej ambasadzie. Najodpowiedniejszą była właśnie ambasada Korei Południowej w Wiedniu. Teraz już odbywaliśmy ostatni odcinek podróży z lotniska w Anchorage do Korei.
Po przybyciu na lotnisko w Seulu nie byłem poddany żadnej kontroli celnej. Lotnisko opuściłem przechodząc przejściem dyplomatycznym oczywiście razem z mistrzem Lee. Wydano mi osobisty dokument w języku koreańskim umożliwiający identyfikację w przypadku zabłądzenia lub w przypadku innej nieprzewidzianej trudności. Nie można było mnie aresztować, przesłuchiwać itd. Noc spędziłem w luksusowym seulskim hotelu Seulin. Następnego dnia w towarzystwie przedstawiciela ministerstwa bezpieczeństwa zwiedzałem stolicę Korei. Z dużą uwagą oglądałem seulskie budowle i spostrzegłem, że w strategicznych punktach na dachach domów były poukładane worki z piaskiem. Od 1945 r. od momentu wyzwolenia Korei spod japońskiej okupacji w strefie amerykańskich wpływów czyli w Korei Południowej rządziły nieprzerwanie junty wojskowe. Odbywały się więc demonstracje, wiece, protesty, starcia policji i wojska z różnymi grupami społecznymi niezadowolonymi ze sposobu sprawowania władzy przez juntę. Parę miesięcy przed moim przybyciem została obalona ostatnia junta i wybrano prezydenta w sposób demokratyczny. Rozpoczęła się budowa nowego demokratycznego państwa.
Podczas pobytu w Korei dowiedziałem się, że Koreański Komitet Olimpijski stara się o zezwolenie na organizację XXIV Igrzysk Olimpijskich w Seulu w 1988r. W dużej mierze dzięki igrzyskom można mówić o potędze ekonomicznej Korei Południowej. Przemysł elektroniczny, samochodowy i budowlany nadają właściwy ton koreańskiej gospodarce. Poza Seulem zwiedziłem również miasta portowe Pusam i Ulsam. Moimi przewodnikami po obiektach portowych byli ich dyrektorzy. Zobaczyłem ogromne wieże wiertnicze do wydobywania ropy naftowej, które wcześniej mogłem oglądać tylko na filmach lub fotografiach. W całym kraju widać było przeobrażenia związane z demokratyzacją Korei.
Zostałem zaproszony na pokazy taekwon-do w wykonaniu żołnierzy specjalnej jednostki wojskowej. Powitał mnie dowódca jednostki w stopniu generała a na płycie wojskowego stadionu stu żołnierzy w strojach sportowych (dobokach) demonstrowało walki wręcz oraz rozbicia martwych przedmiotów. Towarzyszył mi Kyong Myong Lee. Pokazy zorganizowano specjalnie dla mnie, a na zakończenie przedstawiciel WTF podziękował generałowi za umożliwienie gościowi z Polski obserwowania ciekawych pokazów i wręczył dowódcy suvenir, którego zawartość była w jednej białej kopercie. Ja skojarzyłem to z polskimi dowodami wdzięczności. Następnego dnia byłem w Kukkiwon siedzibie WTF. Przyjął mnie prezydent dr Un Young Kim. Wręczyłem mu Polską flagę i dyplom za wspieranie i rozwój taekwon-do w Polsce. Ja otrzymałem od prezydenta jako upamiętnienie mojej wizyty w Kukkiwon podziękowania pięknie wygrawerowane na metalowej tablicy za wkład pracy i rozwój taekwon-do w Polsce jako sportu światowego. Jak dotąd jestem jedynym Polakiem którego osobiście wyróżnił prezydent Światowej Federacji Taekwon-do. Były zaplanowane Drużynowe Międzynarodowe Mistrzostwa Polski i prezydent WTF przekazał mi puchar dla najlepszej drużyny oczywiście z jego dedykacją. Prezydent nie mógł przyjechać na te mistrzostwa więc ja miałem wręczyć ten puchar w jego imieniu.
W czasie pobytu w Kukkiwon ćwiczyłem bardzo solidnie i chciałem pokazać się z jak najlepszej strony. Tam zdałem egzamin na czwarty dan. Mój pobyt w Korei był relacjonowany przez tamtejszą prasę, radio i telewizję.
Po dwóch tygodniach pobytu wyruszyłem w drogę powrotną do kraju. W Polsce rozpocząłem przygotowania do pierwszych Międzynarodowych Mistrzostw Polski w Taekwon-do. Miejscem zawodów miała być hala sportowa w Zamościu. Rolę współorganizatorów zadeklarowały: Rada Kultury Fizycznej i Turystyki w Zamościu, Wydział Kultury Fizycznej i Turystyki w Zamościu, Wojewódzka Rada Związków Zawodowych i redakcja gazety „Wspólna Praca”.
Parę dni przed rozpoczęciem turnieju przyjechała reprezentacja Grecji. W tym czasie do wojewody zamojskiego przyjechali przedstawiciele ambasady Ludowo-Demokratycznej Korei Północnej na poufne rozmowy. Nakazali wojewodzie i wojewódzkim władzom sportowym uniemożliwienie przeprowadzenia zawodów. Podobnie jak Grecy w Zamościu wcześniej zakwaterowała się ekipa lubelskiej telewizji z zamiarem sfilmowania mistrzostw. Otrzymałem poufną wiadomość od lubelskich filmowców, że ówczesny prezes Komitetu Radia i Telewizji osobiście nakazał lubelskiej ekipie powrót do Lublina. Natychmiast odwołałem przyjazd reprezentacji Jugosławii, RFN i Hiszpanii. Grecy w żaden sposób nie mogli zrozumieć, że sport to polityka. Około dwa tygodnie po odwołaniu mistrzostw podobnie jak w Zamościu pod mój dom podjechała czarna Wołga, z napisem na tablicach rejestracyjnych Soviet Union. Wysiadło z niej dwóch dżentelmenów z wyraźnie widocznymi w klapach marynarki znaczkami Kim Ir Sena. Usłyszałem doniosłe pukanie w drzwi. Kiedy je otworzyłem mężczyzna przedstawił się jako pierwszy sekretarz ambasady Ludowo-Demokratycznej Korei w Warszawie. Od razu na początku rozmowy zaprosił mnie do ambasady Korei Północnej na rozmowy w sprawie taekwon-do i w sprawie mojej wizyty w Seulu. Nie złożyłem pewnej obietnicy ale powiedziałem, że jeżeli będę w Warszawie to wstąpię do waszej ambasady.
Po jakimś czasie pojechałem do Warszawy i złożyłem wizytę w ambasadzie Korei Północnej. Przyjął mnie mężczyzna który przedstawił się jako drugi sekretarz ambasady i wprowadził mnie do przeogromnie dużego pokoju w którym wisiał na ścianie obraz o wymiarach około 10x10 metrów. Na środku tego płótna był namalowany wódz Kim Ir Sen z wyciągniętymi do przodu ramionami. Poniżej stali i patrzyli w górę ludzie różnych profesji: górnicy, żołnierze, rolnicy, kobiety i dzieci. Z pewnością obecnie obraz ten znajduje się w ambasadzie i można go zobaczyć składając tam wizytę. Wywołuje ogromne wrażenie a czy negatywne czy pozytywne to zależy od osoby która tam przychodzi. Pan sekretarz rozpoczął rozmowę konkretnie od przypomnienia mi, że byłem w Seulu u ich wrogów i uprawiam sport ich wrogów którzy są jednocześnie wrogami Polski. Odpowiedziałem, że historia taekwon-do liczy 2000 lat, a wtedy była jedna Korea i nazywała się Koryo. U nas sport o którym pan mówi nazywa się korean karate powiedział pan sekretarz. Karate jest japońskie, a nie koreańskie odrzekłem z dużą pewnością siebie. Mój rozmówca przerwał dyskusję na ten temat i zaczął mnie straszyć polskimi władzami. Mówił że o wszystkim wiedzą i z pewnością zabronią uprawiania i rozpowszechniania taekwon-do w Polsce. Okazało się, że miał dużo racji. Chciałem wydać książkę o tematyce taekwon-do. Wydawcą miała być KAW (Krajowa Agencja Wydawnicza) oddział w Lublinie. Niestety centrala nie wyraziła zgody na tę publikację a ja wiedziałem kto za tym stał.
W 1988 r. zamierzałem wyjechać do Stanów Zjednoczonych Ameryki. Otrzymać wizę do tego kraju obecnie nie jest łatwo, a w tym czasie było bardzo trudno. Zbliżając się w kolejce na rozmowę z konsulem przygotowałem wszystkie dokumenty z mojej krajowej i zagranicznej działalności sportowej związanej z taekwon-do. Moja rozmowa z konsulem dotyczyła taekwon-do i sportu w ogóle. Konsul opowiadał, że sam był sportowcem a będąc na innej placówce dyplomatycznej uprawiał również taekwon-do. Zadał mi jeszcze parę pytań i po uiszczeniu regulaminowej opłaty otrzymałem wizę biznesową. Oznaczało to, że granicę amerykańską mogłem przekraczać dowolną ilość razy w dowolnym czasie.
W USA mieszkałem u znajomych, którzy przebywali tam od wielu lat. Oni też pomogli znaleźć mi pracę. Trenowałem w Centrum Szkolenia Mistrzów Czarnych Pasów, a właścicielem był Kwon Joe-Hwa, który wcześniej miał szkołę taekwon-do w RFN. Tam właśnie go poznałem. Centrum było prestiżowym ośrodkiem szkoleniowym taekwon-do usytuowanym w sercu światowego biznesu na World Street w Nowym Jorku. Podobne ale międzynarodowe centrum Kwon miał na Florydzie. W nowojorskim centrum Kwona ćwiczyło wielu świetnych amerykańskich i koreańskich mistrzów i warto było ich poznać. Tutaj też zdałem egzamin na piąty dan.
Po rocznym pobycie wróciłem do Polski aby po kilku miesiącach ponownie wyjechać za ocean. I tym razem nie miałem żadnych problemów z otrzymaniem wizy. W USA pracowałem u zamożnego Żyda (dorobił się dużego majątku grając na nowojorskiej giełdzie na Wall Street) jako jego ochroniarz i jako jego nauczyciel taekwon-do. W tym czasie przyjechała do mnie moja żona. Bardzo rzadko zdarzało się w tamtych czasach aby żona dołączyła do męża który przebywał na terytorium Stanów Zjednoczonych. Otrzymanie wizy było prawie niemożliwe. Moja małżonka jednak do mnie przyjechała. Mieszkaliśmy nad Zatoką Atlantycką w miejscu zalesionym, około 25 km od Nowego Jorku. Okazało się, że żona Żyda jest z pochodzenia Polką ale nie mówiła po polsku. Jej matka również nie znała języka polskiego. Dopiero babka po 45 latach przerwy swobodnie wypowiadała się w języku swoich przodków. Podczas moich wizyt w Stanach Zjednoczonych dwukrotnie wylosowałem zieloną kartę stałego pobytu. Jednak nie skorzystałem z tak dla wielu oczekiwanego dobrodziejstwa.
Przerwałem zaplanowany pobyt w Ameryce kiedy dowiedziałem się, że w Polsce nastąpiła transformacja ustrojowa. Pełen nadziei na lepsze życie w demokratycznej Polsce założyłem firmę ochroniarską zajmującą się ochroną ludzi i firm oraz przeszkoleniami w samoobronie. Po przejęciu lubelskiej FSO przez Koreańczyków wspólnie z moimi uczniami i sympatykami w 1997r. założyłem Stowarzyszenie Współpracy Polsko-Koreańskiej. Skupia przede wszystkim ludzi biznesu którzy wiele zawdzięczają wcześniejszym sportowym powiązaniom z kulturą i tradycją Korei Południowej. Stowarzyszenie jest płaszczyzną do tworzenia kontaktów sportowo turystycznych, kulturalnych i gospodarczych obu krajów. Kiedy w Polsce 13 grudnia 1981 r. wprowadzono stan wojenny przebywałem w RFN-ie w szkole taekwon-do Hansa Hunkela. Odradzano mi powrót do Polski i obiecywano załatwienie stałego pobytu. Ja byłem nieugięty i zdecydowałem się na wyjazd. Wracałem do kraju pociągiem. W cały składzie wagony były prawie puste i jechało dosłownie kilka , może kilkanaście osób. Myślę, że odniosłem prawdziwe wrażenie kiedy podczas przekraczania granicy enerdowsko-polskiej nasi pogranicznicy byli niezmiernie zaskoczeni widokiem nielicznie powracającej do kraju grupki rodaków. Czułem, że wyrażają dezaprobatę i nie utożsamiają się z nami powracającymi. Po powrocie do Polski zabrano mi paszport i skończyły się moje zagraniczne wojaże aż do roku 1989.
Byłem w wielu krajach, poznałem wielu ludzi. Ciekawych ze względu na ich osobowość, wykształcenie czy choćby inny kolor skóry. Widziałem różne kultury i zachowania. Każda podróż nawet ta którą odbywałem po raz kolejny do tego samego miejsca dostarczała nowych doświadczeń i nowych wrażeń. Zwiedziłem kawał świata dzięki zainteresowaniu, a później całkowitemu poświęceniu się tej pięknej i szlachetniej dyscyplinie jaką jest niewątpliwie sztuka walki taekwon-do.
Będąc młodym chłopcem wychowywałem się w ubogiej dzielnicy Lublina i nie tylko nie marzyłem ale nawet nie śmiałem marzyć o wyjazdach do bogatych krajów Europy nie wspominając o Stanach Zjednoczonych czy o dalekiej Korei. To właśnie sport to właśnie taekwon-do otwierało mi nawet najwyższe i dla wielu niedostępne wrota nie tylko krajów ale i cywilizacji. Taekwon-do było dla mnie szkołą kształcenia fizycznego ale przede wszystkim szkołą kształtowania charakteru. Nie ulegałem łatwej prowokacji i nigdy nie wykorzystałem swoich sportowych umiejętności do celów pozasportowych.
Przypominam sobie zdarzenie kiedy wracałem z treningu bardzo zmęczony, z trudem poruszałem nogami i nagle dwóch podejrzanych jegomościów zastąpiło mi drogę żądając "pożyczki" jakiejś kwoty pieniędzy. - Nie mam przy sobie ani grosza odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Radzimy ci abyś dobrze poszukał - odrzekli intruzi. - Nie kłamię, mówię prawdę - odpowiedziałem ze stoickim spokojem. Aż tu nagle usłyszałem z boku głos wybawiciela. - Eee frajerzy „dajcie sobie siana” przecież to Konarski. - Aaa to my bardzo przepraszamy po prostu żartowaliśmy. Jakbyś czegoś potrzebował to śmiało wal do nas. - Jakbym czegoś potrzebował powiedziałem i po życzliwym pożegnaniu przez w okamgnieniu przemienionych „przyjaciół” ruszyłem w dalszą drogę do domu. W takich sytuacjach bardzo ważnym jest aby zachować spokój i nigdy nie tracić głowy. Podobnych sytuacji miałem więcej ale dzięki wewnętrznej dyscyplinie oraz pewności siebie zawsze zdołałem w porę rozładować porywczość czy agresywność innych.
Pamiętam kilka zdarzeń z życia codziennego kiedy mówiono mi: „Ja bym na pana miejscu nie wytrzymał czy nie wytrzymała, a pan spokojnie to znosi”. Długo to ćwiczyłem odpowiadałem traktując taką uwagę jako komplement. Większość takich porywczych adwersarzy po jakimś czasie przepraszała mnie za swoje zachowanie usprawiedliwiając się niedyspozycją, złym humorem itd. itp. To tym bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że opanowanie i nie reagowanie agresją na agresję jest postępowaniem stosownym.
Podczas pobytu w Nowym Jorku przeżyłem niebezpieczny moment. Kiedy podążałem do Centrum Szkolenia Czarnych Pasów na piątej Alei nagle wyrosło przede mną dwóch okazałych Murzynów. Jeden stanął mi z przodu drugi z tyłu. Widać było, ze mieli to wyćwiczone. W tym miejscu w Nowym Jorku nasilenie ruchu jest znaczne. Ten z przodu przyłożył mi nóż do brzucha i stanowczo zażądał oddania pieniędzy. Sytuację oceniłem natychmiast bez zbędnych słów jako bardzo trudną. Wykonałem parę szybkich obronnych ruchów i oddaliłem się z miejsca zdarzenia. Rozglądałem się dookoła ale rabusie nie wszczęli pościgu. Najwidoczniej uznali, że tym razem niczego nie wskórają albo nie mieli ochoty gonić mnie. Opowiedziałem o zajściu moim kolegom a oni poparli moje skuteczne i zdecydowane zachowanie. Obowiązujące amerykańskie prawo było całkowicie po mojej stronie również w przypadku odniesienia najdotkliwszych cierpień ze strony napastników. Nawet najwięksi i najszlachetniejsi mistrzowie jeżeli staną w obliczu zagrożenia życia mają święte prawo do samoobrony. Ja również z tego prawa skorzystałem.
Musiałem niekiedy wykazać silną wolę i odmówić biesiadowania we wspólnym gronie moich rodaków. Kiedy byłem namawiany do wypicia paru głębszych to im bardziej mnie namawiano tym bardziej zdecydowanie odmawiałem. W końcu zawsze skutecznie. Nie znaczy to, że nigdy nie wypiłem okolicznościowej lampki szampana czy małej szklaneczki dobrego piwa. Zawsze jednak pamiętałem co mówili mi moi mistrzowie. Dyscyplina którą trenujesz wymaga charakteru, silnej woli i wewnętrznej dyscypliny. To od ciebie zależy czy tym wymaganiom podołasz. Będziesz to postrzegał nie tylko na treningu i zawodach ale i w codziennym postępowaniu. Jeżeli ktoś z czytelników tej książki zamierza ćwiczyć sztukę walki po to aby komuś dołożyć lub oczekuje szybkich sukcesów to z góry odradzam i przestrzegam przed rozczarowaniami.
Odnośnie powiązań taekwon-do i w ogóle sportu z politykę to myślę, że prawda jest ogólnie znana. Sport jest dziedziną która powoduję, że poprzez sukcesy dany kraj staje się obiektem zainteresowania środków masowego przekazu zarówno krajowych jak i zagranicznych. Często współpracę gospodarczą poprzedzają kontakty sportowe czy kulturalne. Można zaryzykować stwierdzenie, że sport jest propagandą danego systemu czyli jego wizytówką. Przywódcy każdego ustroju starają się wykorzystać wszystkie możliwe dostępne środki dla poprawy swojego politycznego wizerunku w dążeniu do wytyczonych celów. Jednak sport nie dzieli się na socjalistyczny i kapitalistyczny. Nie ma Igrzysk Olimpijskich, Mistrzostw Świata czy Europy kapitalistycznych i socjalistycznych. Nie ma dyscyplin sportowych jak siatkówka, koszykówka czy taekwon-do kapitalistycznych i socjalistycznych. Przeciwstawne systemy ustrojowe czy systemy władzy wszelkimi sposobami dążą do powalenia przeciwnika na łopatki, starając się osłabić jego mocne strony.
Usystematyzowane południowo-koreańskie taekwon-do zyskało ogromną popularność na całym świecie i niewątpliwie przyczyniło się do rozwoju nie tylko sportowego ale kulturalnego, gospodarczego i społecznego Korei. Nie mogło się to podobać sąsiadom Korei Płd. ani bliższym ani dalszym wyznawcom innego systemu społeczno – politycznego. Próbowano więc storpedować bardzo duże zainteresowanie taekwon-dem jako sportem który stał się narodową dyscypliną państwa kapitalistycznego ale uprawianą na szeroką skalę na całym świecie. Nie można zakazać uprawiania sportu bez powodu. Więc nadano mu zakazaną polityczną barwę. Podobnie jak działalność sportowa również działalność kulturalna nie może być kapitalistyczna i socjalistyczna. Czyż można sobie wyobrazić, że muzyka czy malarstwo może być kapitalistyczne i socjalistyczne? Odpowiedź jest prosta. Na pewno nie. Natomiast tematyka owszem może być. Przeciwstawne systemy starają się wszelkimi sposobami mieć jak najwięcej informacji dotyczących przeciwnika. Szpiedzy działają więc w każdym możliwym miejscu sporcie, kulturze gospodarce i polityce.
Byłem z wizytą w różnych krajach, przede wszystkim w krajach kapitalistycznych ale nigdy i nigdzie nie otrzymałem żadnej propozycji niesportowej współpracy. Czy uprawianie taekwon-do może być dobrym biznesem? Tak jak wiele dyscyplin uprawianych na najwyższym poziomie tak i taekwon-do w mistrzowskim wykonaniu jest dochodowe. W krajach Europy Zach., Stanach Zjednoczonych i Kanadzie właścicielami najlepszych szkół taekwon-do są najwybitniejsi mistrzowie tej sztuki walki przeważnie pochodzenia południowo-koreańskiego. Są najlepsi więc wielu chce korzystać z ich umiejętności i płacą wysokie stawki za naukę u wybitnych fachowców. Znakomite postacie osiągają bardzo wysokie dochody nie tylko w dziedzinie sportowej ale w każdej innej aktywności społecznej. Nikt więc nie powinien kwestionować uprawiania taekwon-do na wysokim poziomie jako środka na godne życie.
Taekwon-do w Polsce przez długi czas nie tylko nie otrzymywało żadnego wsparcia organizacyjnego ani finansowego ale czyniono wszystko aby jak najwięcej przeszkadzać i utrudniać uprawianiu tej sztuki walki. Niestety politycy chcą wszystko wykorzystać dla realizacji zamierzonych celów w tym również sport. Ale powinni uważać aby swoimi posunięciami nie hamować czy wręcz nie cofać rozwoju sportowego a pośrednio również rozwoju kulturalnego i gospodarczego ludzkości.
Na koniec tej części rozważań chcę jeszcze zrelacjonować moje odwiedziny w Urzędzie Miasta i w Urzędzie Wojewódzkim ówczesnego Wydział Kultury Fizycznej i Turystyki. W rozmowach z szefami zawsze mówiłem, że taekwon-do to sport rodem z Korei liczący 2000 tys. lat ale nigdy nie ujawniłem, że siedzibą WTF jest Seul w Korei Południowej. Po mojej wizycie u południowców władze zarówno polityczne jak i sportowe na różnym szczeblu otrzymały pełne informacje dotyczące taekwon-do i mojej wizyty w Seulu. I od tego czasu zaczęły się moje trudności przy załatwianiu czegokolwiek. Ówczesny kierownik Wydziału Kultury Fizycznej i Turystyki miasta Lublina zawsze chętnie mnie przyjmował a po wizycie w kapitalistycznej Korei nigdy nie miał dla mnie czasu. Jak tylko mógł starał się żeby nie spotkać mnie i nie porozmawiać. Był bardzo wiernym pionkiem ówczesnego aparatu partyjnego. Dla takich ludzi stałem się osobą trędowatą spychaną na margines społeczeństwa.
Nie należałem do żadnego ugrupowania politycznego i nie można był mi zagrozić konsekwencjami po linii partyjnej więc czyniono utrudnienia przy każdej innej możliwości. Na wyjazdy przestałem otrzymywać promesyjne sto dolarów obcej waluty. W tym czasie była to bardzo duża kwota gotówki. Twierdzono, że od Koreańczyków otrzymuję setki tysięcy dolarów więc tych stu już nie potrzebuję. Przez dłuższy czas prowadziłem sekcję taekwon-do przy WPHW (Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Handlu Wewnętrznego) w Lublinie i powstała realna możliwość przydzielenia mi spółdzielczego lokalu mieszkalnego. Dyrekcją WPHW po interwencji czynników partyjnych zablokowała przydział i o mieszkaniu mogłem tylko pomarzyć. Traktowano mnie jak polskiego szpiega na usługach południowo-koreańskiego reżimu. Podczas zjazdu ZWTKKF (Zarząd Wojewódzki Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej) w Lublinie część zawodników ćwiczących w mojej sekcji zwerbowano do sekcji Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej. W ten sposób zamierzano całkowicie podporządkować i kontrolować moją działalność. Miałem informację, że Zarząd Główny Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej w Warszawie kontrolował wszystkie istniejące w Polsce sekcje karate. Podobnie jak taekwon-do karate było sportem nie odpowiadającym komunistycznej ideologii i z tego powodu borykało się z różnymi trudnościami. Ponieważ Polska utrzymywała stosunki dyplomatyczne z Japonią (uznawaną za ojczyznę karate) więc nie czyniono aż takich utrudnień jak w stosunku do taekwon-do. Prezydent ITF gen. Choi Hong Hi nawiązał kontakt z demokratyczną Republiką Korei Płn. w końcu lat 70-tych. Posłał tam swoich instruktorów aby szkolili adeptów sztuki taekwon-do w bratniej choć komunistycznej Korei. Generał Hi uważał, że taekwon-do jest sportem całej Korei. Przy końcu lat 80-tych do Polski zaczęli przyjeżdżać trenerzy z Korei Demokratycznej. Byli zrzeszeni i wyszkoleni przez ITF i oni przejęli szkolenie większości sekcji taekwon-do w Polsce. Teraz Polskie władze popierały rozwój taekwon-do i udzielały pomocy organizacyjnej i materialnej, ponieważ szkoleniowcy przybyli z bratniego socjalistycznego kraju. Ja nigdy nie miałem żadnego poparcia ze strony polskiej."
Komentarze
Prześlij komentarz